do lekarza, specjalistyO wszystkim

Uziemieni chorobą i różne akcje z lekarzami

chore dzieckoOd ponad tygodnia jesteśmy uziemieni w domu przez jakieś paskudne choróbsko. Bakcyl opanował już większą część rodziny, chociaż przenosi się z jednego człeka na drugiego co kilka dni.

Zaczęło się jak zwykle niewinnie: od gorączki i lekkiego pokasływania. Od razu popędziliśmy do lekarza rodzinnego. Osłuchowo wszystko w porządku – zabrzmiała diagnoza – lekkie zaczerwienienie gardła. Zapisano nam bactrim + vit. C. Pogorszyło się jak zwykle na weekend. W niedzielę było już bardzo niepokojąco. Cóż było robić. Pojechaliśmy na pomoc doraźną. Mimo, że przed nami była tylko jedna rodzinka z dzieckiem, czekaliśmy ok. 30 min, gdyż lekarz miał przedłużoną przerwę śniadaniową. (Na drzwiach była informacja, że przerwa trwa do 10.15, jednak o 10.30 doktora jeszcze nie było). W międzyczasie pojawili się następni rodzice z dzieckiem. Zaczęło robić się tłoczno. W końcu lekarz wyszedł. Człowiek (jak stwierdził mój mąż) niewiele starszy od naszego najstarszego syna. Oczywiście u Grzesia nic nie stwierdził, kazał tylko iść na kontrolę do lekarza rodzinnego i oznajmił, że małe dzieci tak mają, a choroba po kilku dniach sama ustępuje. Diagnozę, dozowanie leków i wszystko inne sprawdzał w swojej komórce. No cóż… bez komentarza…

Następnego dnia polecieliśmy szybko z powrotem do lekarza rodzinnego i tym razem stwierdzono zmiany na oskrzelach i podano antybiotyk. Niestety mimo upływu dni, poprawy nie było. Więc dziś znowu pojechaliśmy na kontrolę. Oczywiście stwierdzono pogorszenie stanu zdrowia i wysłano nas na rentgen płuc do szpitala na Krysiewicza. Na szczęście okazało się, że nie było kolejek i zostaliśmy przyjęci od razu. No i musiałam podpisać oświadczenie, że zostałam tam skierowana przez pediatrę, bo nie mają jeszcze umów (standard na początku roku). Dzięki Bogu, płuca czyste. Z wynikami (które dostaliśmy na poczekaniu) z powrotem popędziliśmy do przychodni. Grześ dostał sterydy. O zgrozo!!!

Na leki przez ten tydzień wydaliśmy już w sumie ok. 350 zł, a prawdopodobnie to jeszcze nie koniec naszych zmagań z chorobą. Powoli mamy już tego wszystkiego dosyć. Ale czy jest jakiś sposób na uchronienie się przed infekcją?

Jak się okazuje (zaczęliśmy czytać mądre medyczne portale) nie ma jakiegoś konkretnego sposobu na uodpornienie organizmu. Żadne vit.c i rutinoscorbiny tu nie pomogą – to ściema! Nic nie daje też łykanie tranu, amolu i innych specyfików. Jedyne wyjście, to unikanie wirusów. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić, gdy w domu ma się 3 dzieci, w tym dwoje chodzi do szkoły.

Jedyną radą jest częste mycie rąk, zwłaszcza po przyjściu do domu. Unikanie osób chorych, lub mających kontakt z osobą chorą oraz hartowanie organizmu, nieprzegrzewanie, częste wietrzenie pomieszczeń i nawilżanie powietrza w domach. Cóż, będziemy się stosować i zobaczymy…