Szkoła jest nudna !
Kiedyś, jako bardzo młoda dziewczyna chciałam zostać nauczycielem. Moja mama była nauczycielką i całe życie pracowała w przedszkolu. Nasiąkłam więc tym klimatem, naoglądałam się różnych sytuacji, obserwowałam dzieci. Od 18 lat jestem mamą, przeszłam już niemal wszystkie etapy edukacji ze swoimi starszymi synami, a teraz rozpoczynam ten maraton od początku z najmłodszym.
Na wstępnie chcę zaznaczyć, że podziwiam nauczycieli (może nie wszystkich, ale zdecydowaną większość), bo to naprawdę bardzo trudny zawód. I moi mili, trzeba ich doceniać, bo często rzeczywiście robią dobrą robotę. Z jednej strony dyrekcja, kuratorium, z drugiej – dzieci, a z trzeciej – rodzice. Trzeba tak balansować, aby zadowolić wszystkich, a czasami bywa to niezwykle trudne. Dzieci są bardzo różne, mają różne charaktery, temperament, predyspozycje, a ich rodzice mają określone oczekiwania, wymagania, ambicje, a często również o wszystko pretensje.
Z drugiej strony jestem rodzicem i pragnę, by moje dziecko rozwijało się i kształciło w jak najlepszych warunkach, zarówno emocjonalnych, społecznych, jak i lokalizacyjnych.
Niestety, niekiedy zdarza się, że te warunki nie zawsze są spełnione, dzieci nie zawsze czują się w placówkach dobrze. Nawet, gdy na początku z wielkim entuzjazmem idą do przedszkola, czy szkoły, z czasem (z roku, na rok) zapał ten mija. Zapewne na palcach jednej ręki można zliczyć nastolatków, którzy lubią chodzić do szkoły. Moi zdecydowanie nie lubią. Dlaczego? Ano właśnie… pierwszym argumentem jaki usłyszałam, jest stwierdzenie: bo szkoła jest nudna.
I ja też tak uważam, szkoła jest po prostu nudna. Nudne lekcje, nudne szlaczki (to w tych nieszczęsnych pierwszych klasach), analiza nudnych wierszy, nudna teoria, a do tego dochodzi wieczne porównywanie dzieci, ocenianie, sprawdzanie kompetencji. A tak naprawdę – przecież wszędzie o tym się trąbi – dzieci nie powinno się porównywać. Każde z nich jest indywidualną jednostką, która rozwija się w swoim własnym tempie. Dzieci posiadają swoje własne predyspozycje, talenty, zainteresowania, które powinno się dostrzec i je rozwijać. Nie każdy musi być geniuszem ze wszystkich przedmiotów. Jedni są wybitni w matematyce, inni w językach, jeszcze inni w sporcie, czy przedmiotach humanistycznych.
Owszem, każdy powinien posiadać jakąś wiedzę ogólną, ale na miłość boską, nie każmy nieśmiałym dzieciom na siłę występować publicznie, kiedy same tego nie chcą i panicznie się boją, nie każmy tworzyć dzieł sztuki dzieciom, które nie potrafią lub nie lubią malować, nie wymagajmy od nich, żeby cudownie śpiewały, grały na instrumentach, czy też liczyły skomplikowane zadania w pamięci.
Są nauczyciele, którzy dostrzegają te subtelne różnice i oceniają na przykład za zaangażowanie, a nie za sam rezultat końcowy. Ale niestety nie wszyscy. Większość ma pretensje do uczniów, do dzieci, że są niegrzeczne, że nie chcą współpracować, że się nie uczą, że gadają, że się kręcą, że chodzą po klasie na zajęciach, czy biegają na przerwie po korytarzu. Mówią o tym rodzicom i oczekują, że rodzic coś z tym zrobi. Ale co rodzice mogą wskórać? Przecież nie siedzą z dziećmi w szkole, czy przedszkolu i na niepożądane zachowanie dziecka nie mogą w żaden sposób wpłynąć, ani zareagować. Uważam, że w takich sytuacjach, nauczyciel powinien sam sobie z tym poradzić.
Trafiliśmy kiedyś na wyjątkową nauczycielkę. Uczyła mojego średniego syna od zerówki do trzeciej klasy. Uwielbiałam chodzić wtedy na wywiadówki, bo słyszeliśmy tylko same pochwały. Dzieci zawsze były zdolne, mądre, ułożone, grzeczne, a nawet jak trochę bardziej brykały, czy rozmawiały na lekcjach, to pani stwierdziła, że jest to jej problem i ona sobie z nim poradzi. I poradziła. To była naprawdę cudowna klasa, wspaniałe dzieci, rodzice, no i oczywiście wychowawczyni.
Nigdy później już na takiego pedagoga nie trafiliśmy, a szkoda. Bo do tej klasy dzieci naprawdę uwielbiały chodzić, potem było już coraz gorzej i gorzej… Ufam jednak, że takich nauczycieli jest więcej i chciałabym spotkać ich jeszcze na swojej drodze.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo szkoda mi tych dzieci, które naprawdę są fajne, mają duży potencjał i mogłyby wiele osiągnąć, gdyby trafiały pod właściwe skrzydła, do nauczycieli z pasją, którzy czasami potrafią nagiąć ogólnie przyjęte zasady i schematy i zainteresować dzieci swoim przedmiotem, wyjść czasami z budynku, pokazać im świat w rzeczywistości a nie tylko w teorii. Ocena końcowa ucznia, tak naprawdę z dużej mierze nie zależy od niego samego, a właśnie od nauczyciela. Moim zdaniem, gdy większość klasy ma z danego przedmiotu kiepskie oceny, to świadczy to tylko i wyłącznie o nauczycielu. Czy jest bowiem możliwe, żeby cała klasa była do bani? No chyba nie.
Osobna historia, to respektowanie przez nauczycieli opinii psychologa o uczniu z dysfunkcjami. Z mojego doświadczenia wynika, że nauczyciele w ogóle się z nimi nie zapoznają (zwłaszcza w szkołach ponadpodstawowych). Mam wrażenie, że opinia taka dotyczy tylko i wyłącznie wydłużenia czasu na egzaminie końcowym, a przecież są w niej ujęte zalecenia i informacje, które powinny być stosowane przez cały czas nauki, na wszystkich lekcjach. Takie dzieci i młodzież są często bardzo inteligentne i mądre, tylko nie radzą sobie z pewnymi sytuacjami. To nie są wymówki (jak się potocznie uważa), to problemy z jakimi oni muszą się zmagać każdego dnia.
Moim pragnieniem jest, by dziecko mogło w każdej placówce edukacyjnej (nie tylko tej prywatnej) prawidłowo się rozwijać, kształcić, nabywać nowe umiejętności (także społeczne), by system podążał za dzieckiem i by dziecko nie musiało się dostosowywać do jakichś sztywno ustalonych szablonów, schematów i ram. Chciałabym, by szkoła, przedszkole pobudzało wyobraźnię, kreatywność, rozwijało pasje dziecka i jego zainteresowania. W końcu nauka trwa blisko 20 lat i warto, by ten czas wykorzystany był najlepiej jak się da i by był procesem choć odrobinę przyjemnym dla dziecka.