O wszystkimRodzina i wychowanie

Pasowanie na przedszkolaka – jak tresowane małpki

dzieciDzień pasowania na przedszkolaka. Wielka (radosna) uroczystość – dzieci oficjalnie stają się przedszkolakami, dostają dyplom i wspaniały prezent. Dumni rodzice przychodzą pooglądać występy swoich pociech. Nauczycielki się starają, aby dzieci wypadły jak najlepiej, dwoją się i troją, żeby maluszki równo stały, robiły kółeczko, tańczyły, śpiewały. Ot taki ważny dzień w większości publicznych przedszkoli (i pewnie nie tylko), który jest na stałe wpisany w kalendarz i to od wielu, wielu lat (a nawet pokoleń).

Stoi trzyletni Jaś wśród innych dzieci z grupy maluszków i czeka na moment, gdy wejdą razem do sali, gdzie czekają już rodzice z aparatami i telefonami. Gdy stoją już w sali na środku, Jaś dostrzega w tłumie swoją kochaną mamę i ukochanego tatę. Zebrało mu się na płacz. Zresztą nie tylko on ma łzy w oczach, inne dzieci też mają. Chcą do swoich rodziców. Ale muszą odśpiewać piosenkę o przedszkolaczku, zatańczyć, powiedzieć wierszyk. Jaś jest zagubiony, bo w przedszkolu był zaledwie kilka dni, gdyż od września dużo chorował. I do tego jeszcze ci obcy ludzei, wszyscy patrzą się na nich. W końcu coś pęka, Krzyś nie wytrzymuje i pędzi do mamy, Antoś też i Zuzia. Jaś również nie wytrzymuje i ląduje na kolanach swojej mamusi. Chce być z nią, a nie z dziećmi na środku sali. Robi się lekkie zamieszanie, dzieci biegną do rodziców, rodzice odprowadzają dzieci z powrotem na środek. Przedstawienie trwa dalej…

W końcu przychodzi czas na pasowanie. Dzieci po kolei podchodzą, pani dotyka ich ramienia, coś mówi, dostają dyplom i prezent. Ale co to? Stasiu bardzo płacze, nie chce podejść, zaczyna krzyczeć, mama bierze go na ręce i podchodzą razem. Kasia też popłakuje, chyba się boi. Jaś wydaje się być zdezorientowany całą tą sytuacją. Nie rozumie, o co w niej chodzi, po co to jest i dlaczego.

A ja się pytam: czy to na pewno dobry pomysł? Myślę, że nie wszystkie dzieci są gotowe na tego typu przeżycia, ale muszą w nich uczestniczyć. Teraz do przedszkola przyjmuje się przecież nie tylko trzylatki, są też i młodsze dzieci, które nie koniecznie potrafią odnaleźć się w tego typu sytuacjach. Tak się zastanawiam, właściwie po co to wszystko? Bo przecież nie dla dobra dzieci. Tak, wiem – to przecież dla rodziców, którzy chcą być dumni ze swoich pociech, ale czy nie jest na tego typu wystąpienia jeszcze za wcześnie?

W ogóle cała instytucja przedszkola wydaje mi się grubo naciągana. Ja wiem, że dzieci tam się uczą, rozwijają społecznie. Ale… No właśnie, ale…Wszystko trzeba tam robić na komendę, pod dyktando. Tresuje się dzieci, by ładnie siedziały, ładnie spały, ładnie jadły, ładnie śpiewały i ładnie mówiły wierszyki. Mają być grzeczne, ułożone, nie wolno im płakać, mieć gorszego dnia. Małe tresowane małpki, które często nie mogą mieć swojej wizji świata i postępowania. Najlepiej żeby nie odstawały od grupy, nie sprawiały problemów wychowawczych. I nie mam na myśli jakiegoś konkretnego przedszkola, to ogólny wynik mojej wieloletniej obserwacji.

Niestety w dzisiejszych czasach ciągnie się ten schemat aż do końca edukacji. Nie ważne, czy to żłobek, przedszkole, szkoła podstawowa, gimnazjum, szkoła średnia – przerobiłam już z synami wszystkie etapy i wszędzie jest tak samo. Nierzadko zabija się w dzieciach spontaniczność, kreatywność, indywidualizm, nie szanując przy tym uczuć, wrażliwości, predyspozycji, preferencji i talentów dzieci. Kształci się poddanych „korpoludków”, którzy będą pracować tak jak im każą. Nasz system edukacyjny zamiast podążać za dzieckiem, oczekuje, że to dziecko się dostosuje…

edukacja

Niestety, musimy się temu poddać, bo tak jest skonstruowany świat, w którym żyjemy. Dziecko musi iść do placówki, bo mama i tata muszą pracować, by przeżyć i godnie żyć. Nie da się inaczej. A szkoda… Tylko żal mi tych dzieci, które codziennie bardzo przeżywają rozstanie z najbliższymi, niejednokrotnie nie będąc na to jeszcze gotowym.

A szkoła? Szkoła to konieczność, a do tego obowiązuje rejonizacja. Jeżeli kogoś nie stać na szkoły prywatne, demokratyczne, czy inne, musi oddać swoje dziecko do placówki publicznej. A tam, wszędzie tak samo… Liczą się wyniki, nie dziecko… Gdybym tylko mogła to zmienić, nie poddać się systemowi, żyć po swojemu… Ale nie mogę – nie stać mnie. I to mnie bardzo zasmuca…

Szkoda, że edukacja w naszym kraju nie podąża za zmianami. Wydaje mi się, że system i zasady obowiązujące w przedszkolach i szkołach, nie zmieniły się odkąd ja byłam dzieckiem… a przecież świat się zmienia, ciągle, cały czas…

A na koniec polecam wpis o szkole: Szkoła jest nudna…

Aktualizacja 2022 r:

Jednak znaleźliśmy wyjście z sytuacji. Dwa lata temu, gdy Grześ był w drugiej klasie SP przeszliśmy na Edukację Domową. Nie ukrywam, że duży wpływ na tą decyzję miała pandemia i nauczanie zdalne. Jednak teraz i my, i dziecko – jesteśmy zadowoleni z takiej formy nauki 🙂